środa, 7 października 2015

Rozdział 1. Dom ( Prolog )

   - Mamae, dlaczego Nathaniel otrzymał Vallaslin a ja nie?
W pewnym namiocie, znajdującym się w klanie Lavellan, usłyszeć można było głosy. Jeden, wyniosły i dojrzały, oraz drugi, energiczny i pewny.
W pewnym namiocie dojrzeć można było cienie. Kobietę, zabawnie brzdąkającą garnkami, dziewczynę siedzącą swobodnie na pryczy i małą, czarną plamę znajdującą się obok niej.
W pewnym namiocie poczuć można było ciepło, zapach świeżej jagnięciny i serdeczność gospodyni.
To właśnie w owym pomieszczeniu, dwie piękne elfki spierały się - jak co dzień - o prawo "noszenia" pisma krwi.
  - Skarbie, tłumaczyłam Ci. Uznaliśmy z  ojcem, że nie będziemy tworzyć żadnych wzorów na twej ślicznej buzi. Gdy dorośniesz, jeszcze nam podziękujesz.
Dziewczyna spojrzała na matkę. Od dawna ciągnęły tą grę. Choć ojciec elfki zmarł zaledwie kilka lat temu, wciąż powtarzały sobie, że już za niedługo ponownie przekroczy próg obozowiska. Tak było prościej. Dla nich obu.
 Brązowe, długie loki spływały kaskadą po plecach, co rusz potraktowane płynnymi ruchami palców kobiety. Zielone oczy odbijały się w ogniu gasnącym na palenisku, znajdującym się pośrodku namiotu. Zgrabna, drobna sylwetka sprawiała, że nie jedna szlachcianka zazdrościła jej urody. Skóra rozdzicielki, przypominająca odcieniem soczyste brzoskwinie, również nie okazywała zastrzeżeń. Jedynie zawiły wzór, znajdujący się na twarzy, przesłaniał rzeczywisty obraz doskonałości.
Pod względem urody były dość różne. Kobieta miała ostre rysy twarzy i prosty, długi nos, podczas gdy córka mogła pochwalić się szczupłą buzią i wielkimi, niebieskimi oczami.

Matka elfki uniosła wzrok znad brudnych, glinianych garnków i przeniosła go na pryczę, gdzie jej syn, Nathaniel, spokojnie bawił się na kolanach siostry.

  - Proszę, nie rozmawiajmy już o tym więcej.
  -  Ale mamo, ja...
  - Lutio, proszę?



Dziewczyna spojrzała badawczo na rodzicielkę. Długie,  jasne włosy i mleczno biała skóra zataczały się w świetle płomieni. Gdy rodzice nadawali jej imię, doszło do małej, ale znacznej pomyłki. Mama elfki chorowała, choć nikt nie wiedział, skąd dokładnie pochodzi nieznana przypadłość. Skutkiem zarazy była mało zrozumiała wymowa kobiety, przez co imię "Luteija" zabrzmiało jak "Lutia".
  - Dobrze, mamae.
 ***

Nad Azylem słońce dawało się w znaki, topiąc i nagrzewając masło, sery i inne przetwory, nadające się do smarowania pieczywa. Mimo, że takie sytuacje zdarzały się niezwykle rzadko, niosąc za sobą niepożądane konsekwencje, ludzie i tak cieszyli się z ciepła niosącego przez złotą kulę, napawając się spokojem i poczuciem bezpieczeństwa. I choć zwykle w dni takie jak te, panowała cisza i błogie lenistwo, tym razem trzeba było zrobić wyjątek.
  -  Kasandro, proszę, wysłuchaj mnie!

Jasno włosy mężczyzna chodził krok w krok za  brązowooką kobietą. Wysoki, dobrze zbudowany stopił wiele młodzieńczych serc, całkowicie poświęcając się idei zakonu. Choć teoretycznie templariusz mógł związać się  na stałe z kobietą, to w praktyce związek ten nigdy nie kończył się dobrze.
Jeśli zdążył się zacząć. 
  - Cullenie, rozumiem, że potrzebujecie pieniędzy na uzbrojenie. Ale na Stwórcę, nie mamy tyle złota. Nie zapominaj, że w Azylu żyją też inni ludzie, którym musimy płacić za angażowanie się w cel Inkwizycji. Jakby nie mogli zadowolić się czystą posiadłością i wyżywieniem...

Mężczyzna nie przejął się komentarzem czarnowłosej. W tej chwili jego ludzie dusili się w zardzewiałych  zbrojach po czymś wyjątkowo lepkim i cuchnącym.W końcu, przeżyły już tyle bitew i wojen, że nie wiadomo, skąd wzięły się te plamy i odór.
Miał właśnie otworzyć usta i przetoczyć swój kolejny argument, gdy znikąd pojawiła się rudowłosa kobieta, wraz z tajemniczym pakunkiem w lewej dłoni.
  -  Leliano, co ty tu robisz? Myślałam, że wybierasz się do Orlais.
  -  Zmieniłam swoje plany. Po drodze otrzymałam list od jednego z moich kruków. To mapy wskazujące położenie małej grupy Venatori. Uznałam, że będziesz chciała rzucić na nie okiem.

Kasanda z zainteresowaniem wpatrywała się w papiery. W końcu, sięgnęła po jeden z nich z zamiarem rozwinięcia go, jednak szybko zmieniła zdanie.
  - Lepiej wejdźmy do Azylu, tam nikt nas nie usłyszy.

*** 

W sali narad odbywała się żywa dyskusja. 
Mapy Leliany zostały już dawno przejrzane, problem polegał na tym, co zrobić z ich położeniem.
  -  Nie możemy tak po prostu ich zabić, to niewinni ludzie!
  - Elfy, komendancie. Elfy - srogim wzrokiem upomniała rudowłosa.

W trójkę próbowali ustalić, jak potoczyć mają się losy Dalijczyków. Po wnikliwej obserwacji rysunków ustalili, że Venatori mogą ukrywać się w pobliżu obozu, lub - co gorsza - być jednymi z zamieszkanej tam ludności. Kasandra zawiesiła wzrok na rękojeści swego miecza, licząc na podpowiedź, co ma zrobić w tej sytuacji. W końcu, już tyle razy ratował jej życie.
  -  To jasne, że nie możemy ich tak po prostu zadźgać. Ale jeśli mam poświęcić kilka żyć, by uratować kilkaset, to zrobię to.

Cullen zdziwiony spojrzał na przyjaciółkę. Po chwili zdziwienie przerodziło się we wściekłość. Miał ochotę potrząsnąć kobietą i wykrzyczeć parę gorzkich słów.
  - Świetnie! A więc, co zamierzasz zrobić?

Czarnowłosa wyjęła z pochwy jeden ze sztyletów i wbiła go w miejsce zaznaczone na mapie, znajdującej się na stole.
  - Spalimy obóz.


_____________________________________________________________________________

Gratuluję, wytrwaliście do końca!
Dziękuję, każdemu kto to przeczytał i nie zraził się do tego, co tu zrobiłam.
Na początku miał to być prolog, ale po namyśle zrobiłam z niego rozdział ( to przez długość ).
A więc, mam nadzieje, że spotkamy się w następnym rozdziale!

P.S tak wiem, że vallaslin można wytatuować gdy osiągnie się dorosłość, ale troszku zmieniłam to na rzecz opowiadania! Mam nadzieję, że nikt nie chowa do mnie urazy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkielet Smoka Panda Graphics