środa, 21 marca 2018

Bonus I Dzień z życia Nathaniela + ZAWIESZENIE

Witam wszystkich, którzy jeszcze tu zaglądają.
Mijają trzy lata od momentu stworzenia bloga. Miałam wielkie plany - wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju. Jaka szkoda, że wszystkie wyobrażenia legły w blasku Marysuizmu.
Pisałam w czasie, gdy o literaturze nie miałam w zasadzie większego pojęcia. Przykre, ale prawdziwe. Teraz, gdy to czytam, czuję wstyd. Ale mam pewien sentyment do tej historii, więc zostawiam Wam ją - być może kiedyś tu wrócę.
Musiałam przerwać. Nie mogłam kontynuować czegoś, co w zasadzie nie kleiło się kupy. Dzisiaj publikuję dawno napisany bonus, który chciałam wstawić, ale coś mnie powstrzymywało. Potraktujcie to jako niepewne pożegnanie, choć bardzo liczę na to, że uda mi się zmotywować i zmienić historię. Zobaczymy, co przyszłość przyniesie.
Tak więc, blog zostaje

ZAWIESZONY

Dziękuję za każde wejście, każdego czytelnika, każdy komentarz.
Życzę miłego czytania przy ostatnim poście.

P.s rozdział nie był edytowany od momentu jego napisania. Wszelkie błędy wynikają jedynie z mojego ówczesnego braku doświadczenia.


Po raz kolejny obraz zamszałego nieba jawił się nad Azylem, przyciągając ku sobie parę ciekawych świata, szmaragdowych oczu.
 Jasnowłosy chłopiec przyłożył twarz do szyby, czując na policzku zimno, powoli przenikające całe ciało po kontakcie z lodowatym szkłem.
Drobinki kurzu unosiły się w powietrzu, zmieniając kierunek wraz z  głębszym oddechem elfa. Płatki śniegu z gracją odtańczyły wietrznego walca, mieniąc się srebrzystym blaskiem i łącząc w ulubione pary przy zmianie melodii grywanej przez ludzi.
Na końcu, wykonując widowiskowy piruet, kłaniały się w stronę usypanej, puszystej góry, wyrzeźbionej przez podobnych sobie tancerzy.
  Dym sączył się leniwie z kominów, tworząc kwaśny wisior oplatający chaty. Widział, jak przydrożna oberża wypełnia się ludźmi, chcącymi zatopić swe smutki i pragnienia w przytłaczającej szklance wypełnionej mętnym płynem.
 W oddali dostrzegł kamienną świątynię, zdobioną ścianą lodu, główne serce Azylu.
 Pogładził palcami szorstki materiał swetra, który nieco wisiał na drobnym ciele i wyobraził sobie, jak on, Nathaniel, stoi na szczycie skalnej fortecy i unosi ręce ku górze, aż w końcu odrywa stopy od mroźnego podłoża i wzbija się w powietrze.
 Unosi się, zostawia za sobą przykry, groteskowy zwój przeszłości i ciągnie przed siebie bagaż wypełniony nadzieją. Jest coraz wyżej, wyżej.
 Nie boi się spaść.
 Wie, że to niemożliwe.
 - Nathaniel, słyszysz mnie?
  Wichura zastąpiła mu drogę. Ciemne chmury wisiały nad głową, błyskawice strzelały w bezbronnego elfa, próbującego ostatkami sił utrzymać bezwładny korpus w locie. Przechyla się w lewo, prawo.
 „Muszę lecieć dalej" myślał.
 - Nathaniel!
 Ziemia zbliżała się coraz szybciej. Myśli gorączkowo błądziły po głowie, chcąc znaleźć sposób na bezpieczne dotarcie do domu. Ale cóż mógł wymyślić zaledwie siedmioletni chłopiec, gdy otaczała go rozpadlina, a jedynym możliwym rozwiązaniem było zderzenie się ze śmiertelnie nudną rzeczywistością?
 Skrzypienie desek. Szuranie krzesła o drewnianą podłogę. Zmartwione spojrzenie błękitnych tęczówek.
 Spadł.
 - Nathaniel, co się z tobą dzieje?
 Z wyrzutem spojrzał na stojącą przed nim sylwetkę.
 - Nic. Zamyśliłem się tylko.
 Odgarnęła z czoła włosy o złocistym odcieniu i przysiadła na skraju pryczy.
 - O czym myślałeś?
 Wzruszył szybko ramionami i uśmiechnął się.
 - Latałem. Ale potem spadłem. - Zmarszczył brwi, chcąc nadać twarzy gniewny wyraz. - Przez ciebie.
 Uszczypnęła go delikatnie w policzek. Starła kciukiem masło z kącika ust elfa i złożyła na kolanach opasły tom.
 - Mieliśmy się pouczyć, pamiętasz? Pisanie i czytanie bardzo ci się przyda.
 Z powątpiewaniem spoglądał na grubą księgę. Połatana skóra, tu i ówdzie poplamiona i krzywo zszyta, przedstawiała sobą nienajlepsze wrażenie.
 - Nie chce mi się teraz. Możemy uczyć się jutro? - Widząc skonsternowaną minę siostry, dodał szybko - Proszę.
  Odetchnęła głęboko i z niechęcią odłożyła wolumin na bok.
 - W porządku. Ale im szybciej zaczniesz, tym lepiej. Tak było ze mną.
  - A kto cię uczył czytać i pisać, Lutio?
 Elfka uśmiechnęła się nieśmiało.
  - Mama. Jako jedna z nielicznych w klanie posiadała tę umiejętność - Przygładziła fałdkę materiału bufiastej koszuli - No, ale jeśli chcesz jutro... To może wyjdziesz gdzieś się pobawić? Jest tyle śniegu...
 Entuzjastycznie pokiwał głową i zeskoczył z siedziska. Podbiegł prosto do sosnowych drzwi i uchylił je, chwytając w przelocie wełniany płaszcz i rękawice.
 Lutia podpełzła do okna. Po chwili mogła zobaczyć, jak mały elf wesoło skacze w miękki, biały puch.
 Przykryła się szarawym pledem, przyciągnęła kolana pod brodę i przymknęła powieki, a odległe sceny w szkarłacie przelatywały przed oczyma.
  Jedynie wspomnienie elfiej kobiety tulącej ją do piersi dały nikły poblask jasnego światła.


***
 Mały Dalijczyk przechadzał się wesoło po dziedzińcu, podskakując w rytmie niesłyszanej melodii.  Drobnymi dłońmi zbierał po drodze biały puch, formował go w śnieżną kulę i rzucał radośnie daleko przed siebie, wyobrażając sobie wielką armatę strzelającą z wnętrza potężnymi pociskami.
Bum! Bum! Bum! Kolejne fortece padały, a on czuł się jak najpotężniejszym czarodziejem, jakiego widział świat.
 Nathaniel przystanął przy jednym z zabudowań. Usłyszał nerwowe parskanie niezadowolonych koni i mimowolnie podszedł bliżej. Ukrył się za drewnianym skrzydłem i zerknął do środka.
 Niskie zagrody dzieliły niewielką przestrzeń stajni. W większości z nich stały, wywijając dumnie ogonami, rumaki oraz klacze. Na jego twarz wpełzł chytry uśmiech.
  Kątem oka zauważył wiszący na gwoździu worek, a w nim tuzin marchewek.
 Rzucił pospieszne spojrzenie ku wejściu, po chwili podbiegł do wyświechtanego materiału.
 Chwycił kilka marchewek i ostrożnie podkradł się do pobliskiej zagrody.
 Koń kilkakrotnie wciągnął powietrze, a chłopiec zauważył, jak śmiesznie rozszerzają się jego nozdrza.
 Podsunął mu jedną ze zdobyczy i czekał na reakcję. Zwierzę obwąchało przysmak, następnie jednym płynnym ruchem wyrwał malcowi nagrodę.
 - Dobry konik - mówił czule, podając jednocześnie kolejne warzywo - Dobry, kochany konik.
  W skupieniu zaczął przyglądać się czarnej sierści i białym krawacie ogiera.
 - Ładny konik - powtórzył cicho - będziesz teraz mój, dobrze? - Nie czekając na odpowiedź, podał mu kolejny przysmak. - No i muszę cię nazwać... Będziesz mieć na imię...
 Przez kolejne minuty myślał nad odpowiednim imieniem. Chciał, by było to coś godnego jego samego, najzdolniejszego elfa wszech czasów. Może Pan Potężny? Albo Lwie serce? Kiedyś słyszał, jak Cullen mówił tak o jednym ze strażników.
 "Myśl, myśl!".
I nagle wpadł mu do głowy wspaniały pomysł. Tak oczywisty, że aż dziw, jak nie mógł zrozumieć tego wcześniej.
 - Wichura! - krzyknął.
 Uśmiechnął się promiennie, dumny ze swego odkrycia. 
 Był pewny, że nawet koń mrugnął do niego porozumiewawczo.
 Wyciągnął dłoń, chcąc pogłaskać jego gęstą grzywę, gdy usłyszał skrzypienie cisowych drzwi.
 - Jest tu ktoś? - Mężczyzna rozejrzał się. - Nathaniel? Co ty tu robisz?
 Widząc znajomą twarz elfa, poczerwieniał ze wstydu.
 - J-ja...
 Solas podszedł wolno do Nathaniela i położył mu rękę na szczupłym ramieniu.
 - Chodź, dajmy mu odpocząć.
 Nerwowo pokiwał głową, dając się wyprowadzić.

***

Wychodząc z małej izdebki Solasa, czuł narastającą ulgę. Nareszcie! Ileż można słuchać historii o jakichś obcych elfach, którzy sprowadzili i osiedli się w Dalii, kraju, gdzie szpiczastoucha rasa stworzyła swoją własną kulturę i tradycję. Przecież to było tak dawno temu! Kogo to obchodzi?  Nathaniel nie musi znać ich wszystkich dokonań. Wkrótce to on stworzy własną opowieść! Będzie kimś wielkim! Niezwyciężonym!
 Lutia zawsze tak mówiła.
  Rzucił się biegiem ku stajni. Wierzchowca  tam nie było.
"Pewnie chcą go dla mnie wyczyścić!" pomyślał.
Po chwili zapomniał o nowym przyjacielu i z zamiarem powrotu do domu, zszedł na wydeptaną, pokrytą mlecznobiałym puchem ścieżkę. Na swojej drodze spotkał kolejną osobę, zabawnie machającą w jego kierunku. Już z daleka był w stanie rozpoznać osobnika. Jasne loki lekko opadały na czoło wojownika, podrygując przy najdrobniejszym ruchu. Przyjazny uśmiech wykwitł na twarzy mężczyzny.
 - Cześć, Nathaniel! Pomożesz mi?
 Mały Dalijczyk odwzajemnił gest. Ze wszystkich poznanych tu ludzi, zdecydowanie najbardziej lubił sierżanta Cullena. Często pozwalał mu dotknąć miecza, a raz nawet przymierzyć hełm. Chłopca okropnie dziwiło, dlaczego ludzie chodzą w czymś takim. Przecież to takie ciężkie! A jakie niewygodne!
Chyba nigdy ich nie zrozumie!
 Podszedł ciężko na swoich szczupłych nogach, zostawiając w śniegu ślady drobnych stóp. Zdyszany, oparł ręce o kolana i pochylił się nisko.
 - Cześć! Co się stało?
 Cullen poczochrał malca po głowie.
 - Widzisz tego ptaka, tam, w górze?
 Nathaniel podążył za jego wzrokiem. Czarna plama błądziła swobodnie po niebie, chełpiąc się swą swobodą i wolnością. Zazdrościł mu.
 - To kruk. A widzisz ten liścik, który trzyma? To wiadomość. Dla mnie. Miał mi ją dostarczyć, ale chyba się rozmyślił. - Zacisnął lewą dłoń. Usłyszeli cichy chrzęst. Otworzył ją i podsunął Nathanielowi pod nos, ukazując kilka małych łupin orzechów - możesz spróbować go przekupić. Ja muszę spotkać się z twoją siostrą. Omówić... Pewne sprawy. - Spojrzał w bok, wyraźnie zakłopotany własnymi słowami - no to jak, piszesz się na to?
 Podekscytowany, chwycił w palce parę kulek i przycisnął do piersi.
 - Jasne!
 Pożegnał się z sierżantem. Czekając, aż ciemny kontur oddalającej sylwetki całkiem zblednie, zaczął przywoływać kruka, który w dalszym ciągu krążył w kółko po niebie. Początkowo skakał w miejscu i nawoływał, widząc jednak mizerne rezultaty, postanowił zbliżyć się do niego.
 Mur. Ogromny, kamienny mur, zdający sięgać błękitnego płótna. Nie tracąc ani chwili dłużej, pobiegł ku niemu, pełen wdzięczności bogom za podsunięcie mu tak wspaniałego pomysłu.
 Spoglądając na niego z dołu, miał wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Nie słyszał. Nie czuł.
 Płatki nie tańczyły zwyczajowego walca. Chmury przestały płynąć wraz z niebiańskim prądem. Wiatr umilkł. Drzewa zlękły. Ludzie ucichli. On sam miał wrażenie, jakby stworzony był z dołującej masy pustki. Jedynie ptak dalej trzepotał skrzydłami, opadając coraz niżej i niżej.
Nathaniel stanął na beczce, następnie przełożył nogę na straganik przy murze. Po śliskim kamieniu nie dało się wejść. Z dłoni malca buchnął ogień. Roztopił lód i wysuszył skałę, a gdy znalazł się na szczycie, poczuł ogarniające go wzruszenie.
 Udało mu się! Udało! Tak!
 Czarny ptak podleciał do niego. Elf, niewiele myśląc, pogładził go po małej główce.
Zabierz mnie" myślał. Zabierz mnie do mamy..."
 Oczy pełne łez zaczęły szczypać. Do mamy..."
 Pozwolił im popłynąć.
 Mama zmywająca garnki.
Mama gotująca jego ulubione danie.
Mama mówiąca mu, jak bardzo go kocha.
 Mama czekająca na niego cierpliwie, aż w końcu zje kolację.
 Mama piekąca ciasteczka.
Mama ocierająca mu łzy.
Pachniała miłością.
Dobrocią.
 Troską.
Sobą.
„M-mamo..."
Skierował twarz ku górze, licząc, że uda mu się dojrzeć wytęsknioną twarz.
 Zamazany obraz dołował go coraz bardziej.
 - Mamo!
Krzyczał, póki starczało mu sił.
 - Mamo! Mamo! Mamo! Mamo! Proszę! Mamo! B-bardzo!
Rozłożył ręce, gotów polecieć w wir wytęsknionych zapachów.
 - M-ammo...
 Ptak zaskrzeczał niespokojnie. Chłopiec przyjrzał mu się z bliska.
 - P-proszę... - wyszeptał.
 Kruk wzbił się w powietrze. Nataniel zgiął kolana i spojrzał w dół.
„Proszę..."
 Cichy głos mówił mu, że wszystko będzie dobrze. Musi tylko to zrobić. Wyjść. Uciec.
Wyfrunąć.
 Smutny uśmiech ozdobił jego twarz.
„Dziękuję."

I wzleciał.

1 komentarz:

  1. Witaj!
    Na stronie głównej ocenialni literackiej Wspólnymi Siłami opublikowana została ocena Twojego bloga.
    Nie możemy się doczekać Twojej opinii. :)
    Pozdrawiam serdecznie
    Ayame
    Wspólnymi Siłami

    OdpowiedzUsuń

Szkielet Smoka Panda Graphics