Witam wszystkich, którzy jeszcze tu zaglądają.
Mijają trzy lata od momentu stworzenia bloga. Miałam wielkie plany - wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju. Jaka szkoda, że wszystkie wyobrażenia legły w blasku Marysuizmu.
Mijają trzy lata od momentu stworzenia bloga. Miałam wielkie plany - wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju. Jaka szkoda, że wszystkie wyobrażenia legły w blasku Marysuizmu.
Pisałam w czasie, gdy o literaturze nie miałam w zasadzie większego pojęcia. Przykre, ale prawdziwe. Teraz, gdy to czytam, czuję wstyd. Ale mam pewien sentyment do tej historii, więc zostawiam Wam ją - być może kiedyś tu wrócę.
Musiałam przerwać. Nie mogłam kontynuować czegoś, co w zasadzie nie kleiło się kupy. Dzisiaj publikuję dawno napisany bonus, który chciałam wstawić, ale coś mnie powstrzymywało. Potraktujcie to jako niepewne pożegnanie, choć bardzo liczę na to, że uda mi się zmotywować i zmienić historię. Zobaczymy, co przyszłość przyniesie.
Tak więc, blog zostaje
ZAWIESZONY
Dziękuję za każde wejście, każdego czytelnika, każdy komentarz.
Życzę miłego czytania przy ostatnim poście.
P.s rozdział nie był edytowany od momentu jego napisania. Wszelkie błędy wynikają jedynie z mojego ówczesnego braku doświadczenia.
Po raz kolejny obraz
zamszałego nieba jawił się nad Azylem, przyciągając ku sobie parę ciekawych
świata, szmaragdowych oczu.
Jasnowłosy chłopiec przyłożył twarz do szyby,
czując na policzku zimno, powoli przenikające całe ciało po kontakcie z
lodowatym szkłem.
Drobinki kurzu unosiły
się w powietrzu, zmieniając kierunek wraz z
głębszym oddechem elfa. Płatki śniegu z gracją odtańczyły wietrznego
walca, mieniąc się srebrzystym blaskiem i łącząc w ulubione pary przy zmianie melodii
grywanej przez ludzi.
Na końcu, wykonując
widowiskowy piruet, kłaniały się w stronę usypanej, puszystej góry,
wyrzeźbionej przez podobnych sobie tancerzy.
Dym sączył się leniwie z kominów, tworząc
kwaśny wisior oplatający chaty. Widział, jak przydrożna oberża wypełnia się
ludźmi, chcącymi zatopić swe smutki i pragnienia w przytłaczającej szklance
wypełnionej mętnym płynem.
W oddali dostrzegł kamienną świątynię,
zdobioną ścianą lodu, główne serce Azylu.
Pogładził palcami szorstki materiał swetra,
który nieco wisiał na drobnym ciele i wyobraził sobie, jak on, Nathaniel, stoi
na szczycie skalnej fortecy i unosi ręce ku górze, aż w końcu odrywa stopy od
mroźnego podłoża i wzbija się w powietrze.
Unosi się, zostawia za sobą przykry,
groteskowy zwój przeszłości i ciągnie przed siebie bagaż wypełniony nadzieją.
Jest coraz wyżej, wyżej.
Nie boi się spaść.
Wie, że to niemożliwe.
- Nathaniel, słyszysz mnie?
Wichura zastąpiła mu drogę. Ciemne chmury
wisiały nad głową, błyskawice strzelały w bezbronnego elfa, próbującego
ostatkami sił utrzymać bezwładny korpus w locie. Przechyla się w lewo, prawo.
„Muszę lecieć dalej" myślał.
- Nathaniel!
Ziemia zbliżała się coraz szybciej. Myśli
gorączkowo błądziły po głowie, chcąc znaleźć sposób na bezpieczne dotarcie do
domu. Ale cóż mógł wymyślić zaledwie siedmioletni chłopiec, gdy otaczała go
rozpadlina, a jedynym możliwym rozwiązaniem było zderzenie się ze śmiertelnie
nudną rzeczywistością?
Skrzypienie desek. Szuranie krzesła o
drewnianą podłogę. Zmartwione spojrzenie błękitnych tęczówek.
Spadł.
- Nathaniel, co się z tobą dzieje?
Z wyrzutem spojrzał na stojącą przed nim
sylwetkę.
- Nic. Zamyśliłem się tylko.
Odgarnęła z czoła włosy o złocistym odcieniu i
przysiadła na skraju pryczy.
- O czym myślałeś?
Wzruszył szybko ramionami i uśmiechnął się.
- Latałem. Ale potem spadłem. - Zmarszczył
brwi, chcąc nadać twarzy gniewny wyraz. - Przez ciebie.
Uszczypnęła go delikatnie w policzek. Starła
kciukiem masło z kącika ust elfa i złożyła na kolanach opasły tom.
- Mieliśmy się pouczyć, pamiętasz? Pisanie i
czytanie bardzo ci się przyda.
Z powątpiewaniem spoglądał na grubą księgę.
Połatana skóra, tu i ówdzie poplamiona i krzywo zszyta, przedstawiała sobą
nienajlepsze wrażenie.
- Nie chce mi się teraz. Możemy uczyć się
jutro? - Widząc skonsternowaną minę siostry, dodał szybko - Proszę.
Odetchnęła głęboko i z niechęcią odłożyła
wolumin na bok.
- W porządku. Ale im szybciej zaczniesz, tym
lepiej. Tak było ze mną.
- A kto cię uczył czytać i pisać, Lutio?
Elfka uśmiechnęła się nieśmiało.
- Mama. Jako jedna z nielicznych w klanie
posiadała tę umiejętność - Przygładziła fałdkę materiału bufiastej koszuli -
No, ale jeśli chcesz jutro... To może wyjdziesz gdzieś się pobawić? Jest tyle
śniegu...
Entuzjastycznie pokiwał głową i zeskoczył z
siedziska. Podbiegł prosto do sosnowych drzwi i uchylił je, chwytając w
przelocie wełniany płaszcz i rękawice.
Lutia podpełzła do okna. Po chwili mogła
zobaczyć, jak mały elf wesoło skacze w miękki, biały puch.
Przykryła się szarawym pledem, przyciągnęła
kolana pod brodę i przymknęła powieki, a odległe sceny w szkarłacie
przelatywały przed oczyma.
Jedynie wspomnienie elfiej kobiety tulącej ją
do piersi dały nikły poblask jasnego światła.
***
Mały Dalijczyk przechadzał się wesoło po
dziedzińcu, podskakując w rytmie niesłyszanej melodii. Drobnymi dłońmi zbierał po drodze biały puch,
formował go w śnieżną kulę i rzucał radośnie daleko przed siebie, wyobrażając
sobie wielką armatę strzelającą z wnętrza potężnymi pociskami.
Bum! Bum! Bum! Kolejne
fortece padały, a on czuł się jak najpotężniejszym czarodziejem, jakiego
widział świat.
Nathaniel przystanął przy jednym z zabudowań.
Usłyszał nerwowe parskanie niezadowolonych koni i mimowolnie podszedł bliżej.
Ukrył się za drewnianym skrzydłem i zerknął do środka.
Niskie zagrody dzieliły niewielką przestrzeń
stajni. W większości z nich stały, wywijając dumnie ogonami, rumaki oraz
klacze. Na jego twarz wpełzł chytry uśmiech.
Kątem oka zauważył wiszący na gwoździu worek,
a w nim tuzin marchewek.
Rzucił pospieszne spojrzenie ku wejściu, po
chwili podbiegł do wyświechtanego materiału.
Chwycił kilka marchewek i ostrożnie podkradł
się do pobliskiej zagrody.
Koń kilkakrotnie wciągnął powietrze, a
chłopiec zauważył, jak śmiesznie rozszerzają się jego nozdrza.
Podsunął mu jedną ze zdobyczy i czekał na
reakcję. Zwierzę obwąchało przysmak, następnie jednym płynnym ruchem wyrwał
malcowi nagrodę.
- Dobry konik - mówił czule, podając
jednocześnie kolejne warzywo - Dobry, kochany konik.
W skupieniu zaczął przyglądać się czarnej
sierści i białym krawacie ogiera.
- Ładny konik - powtórzył cicho - będziesz
teraz mój, dobrze? - Nie czekając na odpowiedź, podał mu kolejny przysmak. - No
i muszę cię nazwać... Będziesz mieć na imię...
Przez kolejne minuty myślał nad odpowiednim
imieniem. Chciał, by było to coś godnego jego samego, najzdolniejszego elfa
wszech czasów. Może Pan Potężny? Albo Lwie serce? Kiedyś słyszał, jak Cullen
mówił tak o jednym ze strażników.
"Myśl, myśl!".
I nagle wpadł mu do
głowy wspaniały pomysł. Tak oczywisty, że aż dziw, jak nie mógł zrozumieć tego
wcześniej.
- Wichura! - krzyknął.
Uśmiechnął się promiennie, dumny ze swego
odkrycia.
Był pewny, że nawet koń mrugnął do niego
porozumiewawczo.
Wyciągnął dłoń, chcąc pogłaskać jego gęstą
grzywę, gdy usłyszał skrzypienie cisowych drzwi.
- Jest tu ktoś? - Mężczyzna rozejrzał się. -
Nathaniel? Co ty tu robisz?
Widząc znajomą twarz elfa, poczerwieniał ze
wstydu.
- J-ja...
Solas podszedł wolno do Nathaniela i położył
mu rękę na szczupłym ramieniu.
- Chodź, dajmy mu odpocząć.
Nerwowo pokiwał głową, dając się wyprowadzić.
***
Wychodząc z małej
izdebki Solasa, czuł narastającą ulgę. Nareszcie! Ileż można słuchać historii o
jakichś obcych elfach, którzy sprowadzili i osiedli się w Dalii, kraju, gdzie szpiczastoucha
rasa stworzyła swoją własną kulturę i tradycję. Przecież to było tak dawno
temu! Kogo to obchodzi? Nathaniel nie
musi znać ich wszystkich dokonań. Wkrótce to on stworzy własną opowieść! Będzie
kimś wielkim! Niezwyciężonym!
Lutia zawsze tak mówiła.
Rzucił się biegiem ku stajni.
Wierzchowca tam nie było.
"Pewnie chcą go
dla mnie wyczyścić!" pomyślał.
Po chwili zapomniał o
nowym przyjacielu i z zamiarem powrotu do domu, zszedł na wydeptaną, pokrytą
mlecznobiałym puchem ścieżkę. Na swojej drodze spotkał kolejną osobę, zabawnie
machającą w jego kierunku. Już z daleka był w stanie rozpoznać osobnika. Jasne
loki lekko opadały na czoło wojownika, podrygując przy najdrobniejszym ruchu.
Przyjazny uśmiech wykwitł na twarzy mężczyzny.
- Cześć, Nathaniel! Pomożesz mi?
Mały Dalijczyk odwzajemnił gest. Ze wszystkich
poznanych tu ludzi, zdecydowanie najbardziej lubił sierżanta Cullena. Często
pozwalał mu dotknąć miecza, a raz nawet przymierzyć hełm. Chłopca okropnie
dziwiło, dlaczego ludzie chodzą w czymś takim. Przecież to takie ciężkie! A
jakie niewygodne!
Chyba nigdy ich nie
zrozumie!
Podszedł ciężko na swoich szczupłych nogach,
zostawiając w śniegu ślady drobnych stóp. Zdyszany, oparł ręce o kolana i
pochylił się nisko.
- Cześć! Co się stało?
Cullen poczochrał malca po głowie.
- Widzisz tego ptaka, tam, w górze?
Nathaniel podążył za jego wzrokiem. Czarna
plama błądziła swobodnie po niebie, chełpiąc się swą swobodą i wolnością.
Zazdrościł mu.
- To kruk. A widzisz ten liścik, który trzyma?
To wiadomość. Dla mnie. Miał mi ją dostarczyć, ale chyba się rozmyślił. -
Zacisnął lewą dłoń. Usłyszeli cichy chrzęst. Otworzył ją i podsunął
Nathanielowi pod nos, ukazując kilka małych łupin orzechów - możesz spróbować
go przekupić. Ja muszę spotkać się z twoją siostrą. Omówić... Pewne sprawy. -
Spojrzał w bok, wyraźnie zakłopotany własnymi słowami - no to jak, piszesz się
na to?
Podekscytowany, chwycił w palce parę kulek i
przycisnął do piersi.
- Jasne!
Pożegnał się z sierżantem. Czekając, aż ciemny
kontur oddalającej sylwetki całkiem zblednie, zaczął przywoływać kruka, który w
dalszym ciągu krążył w kółko po niebie. Początkowo skakał w miejscu i
nawoływał, widząc jednak mizerne rezultaty, postanowił zbliżyć się do niego.
Mur. Ogromny, kamienny mur, zdający sięgać
błękitnego płótna. Nie tracąc ani chwili dłużej, pobiegł ku niemu, pełen
wdzięczności bogom za podsunięcie mu tak wspaniałego pomysłu.
Spoglądając na niego z dołu, miał wrażenie,
jakby czas się zatrzymał. Nie słyszał. Nie czuł.
Płatki nie tańczyły zwyczajowego walca. Chmury
przestały płynąć wraz z niebiańskim prądem. Wiatr umilkł. Drzewa zlękły. Ludzie
ucichli. On sam miał wrażenie, jakby stworzony był z dołującej masy pustki.
Jedynie ptak dalej trzepotał skrzydłami, opadając coraz niżej i niżej.
Nathaniel stanął na
beczce, następnie przełożył nogę na straganik przy murze. Po śliskim kamieniu
nie dało się wejść. Z dłoni malca buchnął ogień. Roztopił lód i wysuszył skałę,
a gdy znalazł się na szczycie, poczuł ogarniające go wzruszenie.
Udało mu się! Udało! Tak!
Czarny ptak podleciał do niego. Elf, niewiele
myśląc, pogładził go po małej główce.
„Zabierz
mnie" myślał.„ Zabierz mnie do mamy..."
Oczy pełne łez zaczęły szczypać. „Do
mamy..."
Pozwolił im popłynąć.
Mama zmywająca garnki.
Mama gotująca jego
ulubione danie.
Mama mówiąca mu, jak
bardzo go kocha.
Mama czekająca na niego cierpliwie, aż w końcu
zje kolację.
Mama piekąca ciasteczka.
Mama ocierająca mu łzy.
Pachniała miłością.
Dobrocią.
Troską.
Sobą.
„M-mamo..."
Skierował twarz ku
górze, licząc, że uda mu się dojrzeć wytęsknioną twarz.
Zamazany obraz dołował go coraz bardziej.
- Mamo!
Krzyczał, póki
starczało mu sił.
- Mamo! Mamo! Mamo! Mamo! Proszę! Mamo!
B-bardzo!
Rozłożył ręce, gotów
polecieć w wir wytęsknionych zapachów.
- M-ammo...
Ptak zaskrzeczał niespokojnie. Chłopiec
przyjrzał mu się z bliska.
- P-proszę... - wyszeptał.
Kruk wzbił się w powietrze. Nataniel zgiął
kolana i spojrzał w dół.
„Proszę..."
Cichy głos mówił mu, że wszystko będzie dobrze.
Musi tylko to zrobić. Wyjść. Uciec.
Wyfrunąć.
Smutny uśmiech ozdobił jego twarz.
„Dziękuję."
I wzleciał.
Witaj!
OdpowiedzUsuńNa stronie głównej ocenialni literackiej Wspólnymi Siłami opublikowana została ocena Twojego bloga.
Nie możemy się doczekać Twojej opinii. :)
Pozdrawiam serdecznie
Ayame
Wspólnymi Siłami