niedziela, 6 listopada 2016

Liście spadają z drzew

Brak komentarzy:
Witam Was po (kolejnej) długiej przerwie!
Ale się stęskniłam :D Tak wiem, znowu nie dotrzymałam terminu, możecie mnie killować... ALE!
Przychodzę do was z nowym ONE-SHOTEEEEEM! YEAH!
Dlaczego? Już od dłuższego czasu miałam ochotę na napisanie go, ale nie miałam czasu. Jutro piszę olimpiadę z polskiego, 16-tego z WOSU, no maszakra!

Jak zwykle, nastęny rozdział ( nie ONE-SHOT :) ) postaram się dodać początek/połowa grudnia.
Zastanawiałam się nad bonusem z DA związany z świętami. Jesteście za? 
Pisząc one-shota inspirowałam się piosenką, którą radzę przesłuchać przed lekturą.
Gotowi?
Zapraszam do czytania!

Liście spadają z drzew

Promienie słoneczne bezlitośnie paliły skórę chłopca. Wiatr targał niemal zdartymi z niego łachmanami. Skulił się odruchowo, starając się zatrzymać resztkę ciepła. Jasne tęczówki z lękiem obserwowały nadchodzącą postać. Broda zaczęła drżeć, niemal nie przegryzając wargi. Zamknął oczy i modlił się w duchu. Ostatnie rany nie zdążyły się zabliźnić. Był pewny, że kolejny cios mógłby być jego ostatnim. Liny krępowały ruchy bruneta, pozostawiając na nadgarstkach głębokie zatarcia. Łzy nieubłaganie spływały po wymęczonej twarzy. Poczuł nachodzący cień przy ciele.
        Czego ryczysz?
Ostatkiem sił zdołał podnieść się z ziemi i podejść do wartownika. Dygnął przed mężczyzną, jak miał w zwyczaju.
   Pytałem, czego ryczysz?
Chłopiec jęknął z bólu spowodowanego mocnym uściskiem strażnika. Przełknął ślinę i starał się wydusić kilka słów.
   J-ja... Uch... B-boli...
Wartownik zaśmiał się ochryple. Z obrzydzeniem wpatrywał się w wielkie, zapłakane oczy.
   Boli,co?
Chwycił skrawek dawnej koszuli i pociągnął więźnia w górę.
   Teraz naprawdę cię zaboli.
Pieczenie rozniosło się po lewym policzku. Był przekonany, że widnieje na nim ślad po uderzeniu. Osunął się na ziemię i schował głowę w kolanach.Starał się opanować fale spazmu, dopóki z jego gardła nie wydobył się cichy szloch.
   Wstawaj.
Posłusznie wykonał polecenie.Opór nie miał najmniejszego sensu, wiedział o tym.
   A teraz posłuchaj mnie, magu. Twoje narzekanie nikogo nie obchodzi. Te diabelskie sztuczki ci się nie przydadzą. Ciesz się, że jeszcze żyjesz. Miałeś szczęście, że trafiłeś  do nas, mała bestio. Okaż wdzięczność!
Chłopiec klęknął przed wojownikiem.
   D-dziękuję...
Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi. Uśmiechnął się triumfalnie.
   No, tak lepiej. Za lekceważenie...- zastanawiał się - cóż, pożegnaj się z dzisiejszym posiłkiem.
Splunął na ziemię, po czym zniknął za ścianą karczmy.

Słońce zdążyło już zajść, gdy dostrzegł w oddali obcą posturę. Wytężył wzrok, jednak wszystkie starania spełzły na niczym. Przypatrywała mu się z daleka, a szmaragdowe oczy - jedyne, co potrafił rozróżnić - błyszczały w ciemności.
Głosy w głowie podpowiadały mu, co powinien zrobić. Krzyczeć. Uciekać. Wołać o pomoc. Zamiast tego pozwolił sobie zamknąć powieki, a czarny obraz utrzymywał się do białego rana. Nigdy nie śnił, nie potrafił. Zawsze ta plama, która wciągała i wciągała go w coraz czarniejszy dół. Czasami budził się i miał wrażenie, że zapomniał o czymś ważnym. Ale kraina mroku wzywała go z powrotem w ciasną pustkę.

Kolejne cienie przecinały drogę. Brunet martwym wzrokiem wpatrywał się w dal. Wyraźne ślady łez rysowały się na chudej twarzy. Stał w miejscu, po raz setny układając dziwne pieśni.
„ Następna dziura została wessana,
przez wschód słońca,
odleciała w stronę nieba
i rozpłynęła się
w powietrzu "
Wymyślał zaklęcia, zastanawiał się, kim chciałby być, gdy dorośnie. Bał się tego, co miało nadejść, ale niecierpliwie oczekiwał tego momentu. Minęło sporo czasu, nim zorientował się, że jest obserwowany.
W oddali stała dziewczyna. Była jego wzrostu, może trochę wyższa. Zauważył, że zbliża się do niego. Serce przyspieszyło, a oddech stał się nierówny i szybki.
Przyjazny uśmiech wstąpił na jej twarz. Stała tyłem, nie wzbudzając podejrzeń wśród straży. Białe włosy wiły się wokół jej pleców. Choć był przerażony, bardzo chciał podejść i chwycić ją za rękę, poczuć ciepło drugiej osoby. Wiedział, że rozmowa jest zabroniona, mimo to spytał.
   Jak masz na imię?
Odwróciła się i splotła ze sobą ręce.
   Przepraszam, ale nie mam imienia.
Dopiero teraz spostrzegł, że jej kostki oplatają zerwane łańcuchy. Zdziwienie malowało się na jego twarzy. Zaczął drżeć. Spojrzał w górę, wpatrując się w błękitne niebo. Nagle poczuł dziwne ciepło na nadgarstku. Nim zdążył zaprotestować, liny opadły, a mała dłoń dziewczyny oplotła jego. Pogładziła go po policzku i spojrzała mu w oczy, uśmiechając się promiennie.
   Wróćmy razem do domu.
Coś w nim pękło. Łzy spływały po policzku, tworząc małą drużkę. Sznur, który przez tyle lat był jego poczuciem bezpieczeństwa, został spalony. Rzucił się na ziemię, wyłapując uratowane szczątki. Białowłosa pociągnęła za sobą zdezorientowanego więźnia w stronę targu, cały czas śląc szczere uśmiechy w jego stronę.

***
Szli tak przez jakiś czas. Jednak te kilka godzin były najcenniejszymi w krótkim życiu małego. Rozmawiali, wspinali się po drzewach. Zauważył, że słońce zaczęło chować się za chmurami. Dalej męczyła go kwestia łańcuchów, jednak strach przejął jego serce. Bał się, że mogłaby się na niego obrazić i pójść sobie, a on znów zostałby sam. W końcu zatrzymał się i rozejrzał. 
Szli wąską, kamienistą ścieżką, poprzecinaną po obu stronach rzeczką. Źdźbła trawy falowały na wietrze, mieniąc się soczystym kolorem zieleni. Stanęła przed nim i poprawiła odzienie. 
Patrzyli na siebie, okryci niespokojną ciszą.
   Jeśli cię złapią, zabiją cię.
   Wiem.  Zmrużyła oczy  ale nie wiedzą, gdzie jesteśmy.
   Ile masz lat?  wypalił. Chciał przeprosić za swoją ciekawość. Nie chciał jej przestraszyć. Mimo to, wydawała się być niewzruszona.
   A ty?
   Dziewięć.
   Aha.
Ukłonił się najlepiej jak potrafił.
   Dziękuję ci, ale muszę już wracać
Przegryzła lekko wargę.
   Nie złość się, proszę  załkał  J-ja... Ja muszę wrócić, będą na mnie źli. Chciałabyś... przyjść jutro?
Dziewczyna ze smutkiem wpatrywała się w chłopca.
   Przecież nie musisz wracać.
Wstrzymał oddech.
   N-nie muszę?
        Nie!
Zamarł. Wydawało mu się, że świat nagle poczerniał ze strachu. Zacisnął pięści i wziął głęboki oddech.
   Nie muszę.  powtórzył.
Szczęście wypełniło jego towarzyszkę. Zerwała pożółkłe liście i wrzuciła je do jeziora. Dryfowały delikatnie, a ich zetknięcie z taflą wody wyznaczały pojedyncze kręgi.
   Jesteśmy wolni. Możemy odpłynąć, jak liść.  Wpatrywała się w zachodzące słońce. Po chwili białe włosy całkiem przysłoniły jej twarz.  Bo widzisz, on od początku był skazany na samotność.
Chłopiec znieruchomiał. Ta opowieść wydawała mu się całkiem bezsensowna, a jednocześnie wyjątkowo pociągająca. Słuchał więc dalej.
    Na początku był jeden mały, smutny liść. Bał się ciemności, wiatru, ptaków. Następnego dnia na gałęzi pojawił się pąk. Kolejnego dnia jeszcze jeden, i  tak przez wiele lat. Ale liść i tak był smutny. Wiesz dlaczego?
Zaprzeczył ruchem głowy.
   Dlatego,  ciągnęła  że nikogo nie kochał. Każdy liść spadł na ziemię lub został zerwany. Żółty ocalał, ponieważ nikt go nie chciał, a zielone były zbyt próżne na chwilę uniesień. W rzeczywistości, choć rosły na jednym drzewie, każdego z nich dzieliła pewna odległość. Więc, tak na prawdę, to każdy z nich jest samotny. Ale one zostaną tutaj i będą napawać się swoim pięknem, a żółty będzie miał okazję zwiedzić świat. Będzie szczęśliwy w swojej samotności.
Niebieskooki uśmiechnął się. Chwycił nieznajomą za rękę i poprowadził w stronę lasu.
   Ale liść może zabrać ze sobą przyjaciela, prawda? I obydwoje będą się dzielić swoją samotnością.
Dziewczyna zastanowiła się. Odwzajemniła uścisk i szli razem, ramię przy ramieniu. 
   Tak.
Ciepło rozeszło się w sercach dzieci. Dotyk ludzkiej dłoni był czymś tak obcym, niemal nierzeczywistym obrazem będącym utęsknionym marzeniem.
Były więzień jeszcze raz spojrzał w stronę odpływających liści. Słońce zdążyło już zajść, pozostawiając po sobie ciemnopomarańczową łunę.
  A nasze troski i cierpienia,
ból, nieznane imiona,
zostały wessane przez zachód słońca
i rozpłynęły się
w powietrzu".
Szkielet Smoka Panda Graphics