niedziela, 28 maja 2017

Rozdział 9. Wybuch

Ehhh.... Dzień dobry?
Tak, wiem, minęły dwa miesiące... Ale tyle się ostatnio działo... Egzaminy, przeprowadzka, pogrzeb wujka... Nie mam siły o tym pisać. Liczę na Wasze komentarze i wybaczenie. 
No psieplasiam no :)



 Promienie  słoneczne sączyły się przez okienną szybę. Drewniana prycza skrzypiała przy niemal każdym, nawet łagodnym ruchu jasnowłosej. Nieświadomie wydęła usta w wąską podkówkę, zastanawiając się nad obecnym położeniem oraz możliwym rozwiązaniem.
 Tkwiła w lecznicy przez kolejne długie dni. W tym czasie zdążyła zorientować się, że Kasandrze wcale nie spieszy się z odwiedzinami. Wizytę złożyli jej Leliana, Cullen, a nawet Józefina. I naturalnie, Nathaniel wraz z Armeną. Zauważyła również, że obecni goście z trudem starają się unikać tematu czarnowłosej i Wyłomu.
 Tylko dlaczego? O co w tym chodziło?
 Przecież nie tak dawno ciągle słyszała „ Jesteś naszą jedyną nadzieją! Potrzebujemy cię, Lutio!"
  Poczuła, jak strach oplata jej serce. Powinna poczuć ulgę. Przestała być im niezbędna. Od teraz była wyłącznie małą, nic nie znaczącą kukiełką. Szmacianą lalką. Zabawką.
 A jednak myśl o tym, że miała lada chwila opuścić Azyl i mieszkańców, nie dawała jej spokoju. Mimo wszystko, wcale nie było tu tak źle. Lubiła wieczorami siedzieć przy ognisku i w samotności odbywać ze sobą ciche rozmowy. Nie wspominała również o tym, jak wkoło ognia widzi swych byłych pobratymców raczących się kolejnymi, przydługimi historiami. Wzięliby ją za oszalałą, choć niewiele brakowało jej do tego określenia. Najbardziej lubiła wsłuchiwać się w plemienne legendy. Słowo „ plemię" w żadnym razie nie odnosiło się do elfiej kultury. Natomiast nie potrafiła znaleźć lepszego określenia na wspólne rozterki łączące każdego z osobna. Wiązała ich miłość. Braterska lub nie, lecz wyjątkowo szczera i trwała.
 Ulubioną opowiastką była legenda o straszliwym wilku.

 Fen'harel nazywany jest upadłym bóstwem. Postawił się przyjaciołom, gdy dowiedział się o zamiarze zamknięcia dusz w Pustce. W akcie desperacji uwięził bogów w wiecznej nicości. Nikt jednak nie domyślał się, prócz Lutii, że nie kierowała nim wyłącznie chęć wszechogarniającej władzy. Działał również z wielu innych pobudek. 
 Po pierwsze, Fen'harel nie pragnął nieskończenie więzić bliskich. Robił to, ponieważ uważał, że duchy powinny powrócić na ziemię, do swego pierwotnego domu. Zamknięcie ich spowodowało nieunikniony bunt. 
 Uważał się za władcę sfory. Niezwyciężonego. Dlatego też zaczął przybierać postać wilka.
 P drugie, według Lutii, związek ze zmianą Fen'harela miała również pewna elfia kobieta, Rensee.
 Podobno była piękną, inteligentną i przebiegłą dziewczyną. Każdy mężczyzna pragnął pojąć ją za żonę. Chuchali i dmuchali na Dalijkę, a czczona była tak zajadle, że znaleźli się również ci, co całowali mokrą ziemię po której stąpała. Nic więc dziwnego, gdy podczas polowania napatoczył się na nią zdezorientowany młodzieniec. Pogłębiali swą zażyłość, aż w końcu na świat przyszedł ich pierwszy syn Melejkiash. Jak się później okazało, Rensee nie była taka niewinna, jak się wydawało. Doskonale wiedziała o szlacheckim pochodzeniu ukochanego. Postanowiła nakłonić mężczyznę do buntu przeciw arystokracji. Lutia była niemal pewna, że tym mężczyzną był właśnie Fen'harel. Dodatkowo, gdy zaczął przybierać postać wilka, Melejkiash również przeszedł przemianę. Legenda o Rensee miała wyjaśnić pochodzenie prawdziwych wilkołaków. To był zbyt duży zbieg okoliczności. Nawet starsi to zauważyli. Jednak był to swego rodzaju temat tabu. 
 I zgadzała się z tym. Po co zmieniać coś, co trwa nieprzerwanie od wieków?
 Z zamyślenia wyrwał ją szczęk zamku. Musiała być zamykana, w razie planowanej ucieczki. 
  „ Dlaczego mnie zamykają, skoro i tak mam stąd odejść?"
 Nagle przypomniała sobie niedawną rozmowę z Cullenem. Nieopisana ulga spłynęła na jej duszę. Przecież ma zostać Inkwizytorką. Ich własną królową. Uśmiechnęła się mimowolnie. Miała być królową? To takie dziecinne. Skarciła się w myślach. Przecież wcale nie robiła tego dla siebie. Tylko dla mamy. Nathaniela. Tilji.
 Tilji...
 Poczuła skurcz w sercu. Czy przyjaciółka żyła? Czy zdążyła zabrać ze sobą jej mamę? Dlaczego tyle pytań pozostaje niewyjaśnionych?
 Ktoś podszedł do łoża i natarczywie wpatrywał się w zagubioną postać.
  – Przeszkadzam ci?
 Elfka leniwie podniosła głowę. Ściągnęła brwi i przewróciła oczami.
  – Ależ skąd. Czuję się rewelacyjnie.
 Kasandra przysiadła na skraju pryczy. Lutia powoli zmieniła pozycję na siedzącą. Skrzywiła się, gdy poczuła ostry ból w klatce piersiowej. Oparła się o poduszkę i odetchnęła głęboko.
  – Jak się czujesz? Naprawdę.
 Jasnowłosa zerknęła ukradkiem na zaczerwienioną, złuszczającą skórę.
  – Nie najgorzej. Solas jest świetnym medykiem.
 Kasandra przytaknęła. Spojrzała na poharataną dłoń elfki. Kotwica wyraźnie rysowała się na zaróżowionej powierzchni. Uśmiechnęła się lekko.
  – Jesteśmy ci bardzo wdzięczni. Ryzykowałaś życiem, by zamknąć Wyłom. Udało ci się, Lutio! – kobieta lekko się zmieszała – Co prawda, na niebie dalej widnieją zielone błyski, coś w rodzaju blizny. Ale jeśli jest coś, co możemy dla ciebie zrobić, nie wahaj się.
 Lutia bez zastanowienia odpowiedziała.
  –  Chcę, abyście odnaleźli Tilji. I Mamę.
 Czarnowłosa zmarszczyła czoło. Kim była Tilji? 
  – Ale przecież...
  – One żyją. Czuję to.
 Kasandra westchnęła. Czuła żałość, że musi w taki sposób niszczyć nadzieję jasnowłosej. 
  – Lutio, spójrz prawdzie w oczy. Oni zginęli. Wszyscy.
 Poczuła, jak coś się w niej zagotowało. Po chwili twarz przybrała purpurowy kolor.
  – Bo... Zginęli przez ciebie! Przez twoją cholerną niekompetencję! –  Nie miała zamiaru szczędzić ciemnookiej obelg  – Gdybyś nie była taka... Narwana, oni wszyscy żyliby w spokoju... Po prostu żyli! Jakim prawem odebrałaś im to? Zdajesz sobie z tego sprawę?! Ha! Jesteś jakimś pieprzonym bogiem czy co?! - Zacisnęła dłoń na skrawku pościeli  – Potraktowałaś ich jak... Bestie... I... Oczy...
 Poczuła, jak gniew wypełnia jej ciało. Zaczęła drżeć. Z trudem chwytała powietrze. Kasandra zdziwiła się nagłym wybuchem Lutii. I o co chodziło z tymi oczami?
 Przypomniała sobie. Ten obłęd. Widziała go. Gniew. Spływał na nią w postaci strzał. Patrzyli na nią. Więc chwyciła nóż. Martwe ciała nie protestowały. Nie bolało. Nie czuła już poczucia winy.
Tak zastała ich Lutia.
  – To nie tak. Nie miałam innego wyboru...
   – Zawsze jest! Nawet nie starałaś się go znaleźć! Podła egoistka!
 Kasandra zerknęła przez ramię. Dostrzegła w progu zmartwionego elfa. Zwróciła się do Lutii.
  – Proszę, uspokój się.
  – Ja jestem spokojna!
  – Ach, doprawdy?  – wyzywająco uniosła brew ku górze  – Jakoś nie widać.
 Lutia poczuła, jak coś w niej pękło. Bez zastanowienia chwyciła glinianą misę i z impetem rzuciła ją w ścianę. Słuchać było trzask. Naczynie rozbiło się na kilkadziesiąt małych kawałeczków.
  – Wynoś się!
 Kasandra poderwała się z miejsca. Szybkim krokiem udała się w stronę sosnowych drzwi. Przedmioty zaczęły latać po całej izbie. Słane były w stronę kobiety.
  – Wynocha!
 Czarnowłosa przeszła obok elfa.
   – Solasie? 
 Solas zerknął na rozhisteryzowaną dziewczynę. Męczył ją atak duszności, a twarz oblał intensywny rumieniec. Dostrzegł strużkę potu spływającą po czole.
  – W porządku.
 Mężczyzna podszedł do Lutii. Chwycił jej dłoń i zrobił lekkie nacięcie. Próbowała wyrwać się z jego silnego uścisku. Nagle poczuła coś wyjątkowo zimnego. To mikstura, którą jej zaaplikował.
 Tym,  co zobaczyła przed ciemnością, była smutna twarz Solasa i wargi układające się w słowa „ Już dobrze."
 „ Mylisz się, Solasie"  – pomyślała – Będzie tylko gorzej ."

***
„Pochłania.
Mnie.
Pustka.
Jest głęboka, delikatna. Rani moje ciało,
swym przebłyskiem zieleni i czerni.
Znowu." 

Starała się poruszyć ręką. Delikatnie przygładziła palcami szorstki materiał pierzyny. Powoli otworzyła oczy, wysilała się, żeby znaleźć wśród rozmytego obrazu czyjąś twarz. Przyglądała się z dziwną łagodnością. Poczuła ucisk w gardle.
  – A... A...
 Postać odwróciła się. Nieśmiało podeszła do elfki i pogładziła jej zimny policzek. Odgarnęła kilka niesfornych kosmyków z czoła Lutii i wsadziła za spiczaste ucho.
  – Jestem tutaj. Nie bój się. 
 Wzrok zaczął się wyostrzać. Dostrzegła ciemne, miedziane włosy. Przymknęła powieki, po czym chwyciła dłoń dziewczyny, która w dalszym ciągu głaskała ją po twarzy.
  – Armeno, co się...
  – Ciii – wyszeptała służka – Masz gościa. Ale uważaj, dobrze? Nigdy go nie widziałam. I jest trochę... Inny.
 Niebieskooka uśmiechnęła się. Wiedziała, że słowo „ Inny"  jest jedynie przykrywką do
„ dziwny." Ale za to właśnie lubiła Armenę. Za dobre, kochające serce. Dla niej nikt nie jest „ dziwny."  Mogą być tylko inni.
 Przez chwilę zastanawiała się, kim mógł być tajemniczy gość. Ciekawość wzięła górę.
  –  Niech wejdzie.
  Armena niechętnie puściła jej dłoń. Otworzyła drzwi i zachęciła przybysza do wejścia. W izbie pojawił się niski mężczyzna. Gęste, ciemne włosy miał schludnie zaczesane do tyłu. Brązowe oczy świdrowały wzrokiem pomieszczenie, zatrzymując się na wątłej postaci elki.
 Wpatrywał się w długie, złociste pasma włosów i zaczerwienioną skórę. Lekkim krokiem podszedł od niej i ukłonił się.
 – Witaj, pani. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
  Podniosła się. Ostrożnie podała mu rękę. Uścisnął ją i złożył na niej delikatny pocałunek.
 – N-nie, nie. Ale kim jesteś? Co tutaj robisz?
 Mężczyzna dumnie wypiął pierś.
 – Nazywam się Krem. Wybacz, że przychodzę akurat teraz, ale czekam już wiele godzin, a nikt nie chciał przyjąć ode mnie wiadomości – przewrócił oczami.
 Miała wrażenie, że głos wojownika był dziwnie kobiecy. Gdy mu się przyjrzała, dostrzegła gęsty wachlarz długich rzęs i pełne usta. Szybko skupiła wzrok na najbliższym wazonie.
 – A co to za wiadomość?
 Uśmiechnął się.
 – Pochodzę z  gwardii Szarżowników Byka. Chwilowo przebywamy na Wybrzeżu Sztormów, ale kto wie, jak długo... W każdym razie mój szef, Żelazny Byk, kazał powiadomić, że jeśli Inkwizycja ma ochotę, to chętnie wstąpimy w jej szeregi.
  – Żelazny Byk? – Zdziwiła się.
 – To qunari... – Odparł zmieszany.
 Pomrukiwała cicho.
 – Jesteście dobrzy?
 Krem roześmiał się. Udał, że ociera niewidzialną łzę z kącika oka.
 – Dobrzy? Ha! – Żachnął się. – Jesteśmy najlepsi! Nigdzie nie znajdziecie tak wyszkolonej drużyny! Szef jest w stanie pójść wam na rękę w kwestii ceny. To jak, zainteresowana?
 Była zdziwiona bezpośredniością mężczyzny. Przez chwilę rozważała wszystkie za i przeciw. W końcu jakim prawem miała decydować o zatrudnieniu gwardii? Chwilowo była zwykłym mieszkańcem, potrzebnym jak wielu innych. Ale jak zareagowałaby Kasandra? Czy byłaby wściekła?  Zdziwiona? Zawiedziona?
 Nie zastanawiała się dłużej. 
 – W porządku. Przyjdziemy do was.
  Krem uniósł delikatnie kąciki ust ku górze.
 – Doskonale. Powiadomię szefa.
 Udał się w stronę wyjścia.
 – Do zobaczenia! – Zamyślił się. – Ach, i jeszcze jedno.
 Ukłonił się lekko i złożył zaciśniętą pięść na sercu.
 – Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
 Wyszedł. Za nim do środka wkroczyła zdegustowana elfka. Nerwowo nawijała krótki kosmyk włosów na palec. Przegryzła wargę.
 – I-i jak?
 Lutia odwróciła się.
 – Chcieli dołączyć do Inkwizycji. Ta gwardia, do której należy.  – Wzruszyła ramionami. – No to się zgodziłam.
 Armena otworzyła szeroko usta i przysłoniła je dłońmi.
 – Ależ Lutio, to przecież...
 – Spokojnie, najpierw chcę porozmawiać z ich szefem... Nie nie jest postanowione.
 Służka nerwowo wyłamywała palce i podrygiwała w miejscu. Aby zająć czymś ręce, chwyciła leżący na stołku pled i przykryła nim elfkę.
 – To bardzo, bardzo zły pomysł. Bardzo. – dodała.
 Jasnowłosa zachichotała. Widok Armeny próbującej przemówić jej do rozsądku był jednocześnie zabawny jak i wzruszający.
 – H-hej! Nie śmiej się!
 Lutia ścisnęła usta w wąską linię.  Starała się  opanować kolejny wybuch śmiechu.
 – No dobrze, niech będzie – westchnęła.– Ale czy czujesz się na siłach? Jesteś przecież taka... – Starała się odszukać odpowiednie słowo.  – Mizerna... I twoje żebra...
 – Nie martw się. Wszystko sobie przemyślałam – wyciągnęła rękę spod pościeli i zaczęła wyliczać – poleżę jeszcze kilka dni, a potem wyruszę. Poza tym, dzięki Solasowi wszystko tak ładnie się goi... Dam sobie radę, naprawdę!
 Służka nie kryła swojej niechęci.
 – Jeśli tak ci na tym zależy... –  Ożywiła się. – Och, już wiem! Pomogę ci! Dostarczę prowiant, posprzątam troszeczkę...
 – Wystarczy, że zajmiesz się Nathanielem. To wszytko. 
 Rozmowę przerwało natarczywe pukanie. Drzwi otworzyły się, uderzając skrzydłem żelazny świecznik. Drobne stopy zaczęły skakać z przejęciem po skrzypiącej podłodze. Małe rączki dotykały każdej mijanej rzeczy, jakby starając się spamiętać ich kształt. Szeroki uśmiech rozświetlił panujący w lecznicy półmrok.
 – Cześć, Lutio!
 Podbiegł do leżącej dziewczyny i wgramolił się pod kołdrę. Dalijka schowała twarz w jego włosach, zaciągając się naturalnym zapachem dziecięcej skóry. Poczuła żywicę i delikatną woń lasu.
 – Dzień dobry, mały skunksiku – zażartowała.
 Przycisnęła go mocniej do siebie, nie pozostawiając między sobą wolnej przestrzeni. Armena, wzruszona chwilą, niepostrzeżenie wymknęła się z pomieszczenia. 
 Pozostało tylko dwoje rodzeństwa oraz izba wypełniona miłością.

***

Kasandrze nie przypadł do gustu pomysł dziewczyny. Gorzej – była poirytowana zuchwałym zachowaniem jasnowłosej.  Przez kilka dni nie uraczyła Lutii swoją obecnością. Siedząc w kamiennej twierdzy rozmyślała, jak udobruchać elfkę, by ta szybko zmieniła zdanie. Gdy jednak nie mogła dać jej tego, czego pragnęła, wielkodusznie postanowiła przyznać Lutii rację.
 Ale nie wyruszy tam sama! Co to, to nie! Dziewczynie nie uśmiechało się spędzać z Kasandrą kolejnych godzin. Zgodziła się wyruszyć w podróż wraz z nią, Solasem oraz nowym mentorem, Varrikiem. 
 Rany szybko się goiły. Żebra, za pomocą magii apostaty, zrosły się, a złuszczająca, czerwona skóra niemal całkiem zniknęła dzięki ziołowej maści i olejków sporządzonych z wiciokrzewu.
 Jedynie dziura w sercu nie chciała się zabliźnić. Na to nie potrafił znaleźć lekarstwa.
 Służba Inkwizycji starannie przygotowała grupę do wyprawy. Wszelkie leki, napitki i pieczywo czy pledy upchnięto w płóciennych, wynoszonych worach, które przymocowano do siodeł koni. Gdy słońce zachodziło, by oddać miejsce przepełnionemu żalem księżycowi, czuła jak energia ją rozpiera.
 Ostrożnie zaczęła wkładać zbroję, uważając na bandaże owijające klatkę piersiową. Na kolczastą koszulę założyła lekki pancerz wykonany z żelaza, całość zaś przykryła lnianym płaszczem obszytym niedźwiedzim futrem, który wiązał się przy talii.
 Wciągnęła buty z wilczej skóry, ozdobione licznymi wzorami i rzemykami, po czym chwyciła drewniany łuk i przewiesiła go na ramię. Podniosła pasek kołczanu z licznymi strzałami i zarzuciła go na plecy.
 Przechodząc przez próg dostrzegła parę rękawic, leżących bezwładnie na stosie pękatych skrzyń. Wrzuciła je do sakwy przywiązanej do pasa. Nigdy ich nie nosiła, ale mogły się przydać. Tak na wszelki wypadek.
 Przy bramie czekały na nią znajome twarze. Wszyscy siedzieli dumnie na masywnych wierzchowcach. Armena trzymała za uprząż wolnego konia. Jasna sierść odbijała od siebie księżycowe światło. Parskał niespokojnie, jakby czekając na kolejną niebezpieczną wyprawę.
 Nieśmiało przystanęła przy zwierzęciu, zerkając ukradkiem na jego potężne nozdrza. Ostrożnie wsiadła na rumaka, pilnując by nie wyrządzić mu przypadkiem krzywdy. Chwyciła lejce i mocno ścisnęła w dłoniach.
 Wzięła głęboki oddech i uspokoiła się. W skupieniu obserwowała Azyl pogrążający się w coraz większym mroku. W oknach zniknęły radosne płomyki, pozostawiając po sobie obraz ponurego pejzażu. Dym z kominów sączył się delikatnie, tworząc puszystą, cierpką chmurę. Śnieg stopniał na tyle, aby mogła zauważyć gołe skrawki ziemi, przykryte cienką warstwą szronu. 
 Przyglądając się krajobrazowi zrozumiała, że wcale nie nienawidzi tego miejsca. 
 To nowe odkrycie przeraziło ją. Szybko odwróciła głowę, zamykając jednocześnie oczy. Chciała odgrodzić się od natrętnych myśli.
 Kasandra popędziła ogiera i znalazła się na przedzie. Reszta, bez słowa sprzeciwu, ruszyła za nią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkielet Smoka Panda Graphics