sobota, 16 stycznia 2016

Spotkanie po latach


 

Pewien starszy mężczyzna stał właśnie przed karczmą "Pod Wisielcem". Swoją prawą dłonią przeczesał czarne, lekko siwiejące włosy, po czym chwycił sakwę zwisającą z jego skórzanego pasa. Sprawnie odliczył pięć monet, poprawił lnianą koszulę i wszedł do środka.

Światło bijące ze świec niemal go zaślepiło. W powietrzu można było wyczuć odór potu, zapach olejków korzennych oraz słodką woń miodu. Kobiety podawały klientom napitki, nie oszczędzając mężczyznom widoku, na który tak uparcie czekali. Bard w kącie właśnie nastrajał lutnie, ale nie trzeba było długo czekać, aby usłyszeć słowa i melodię tak bardzo mu znaną.

"Szary Strażniku, przyznaj nam się,

złożyłeś przysięgi, dziś

złamałeś je..."

Delikatnie, w rytm utworu, szedł w stronę zajętego stolika. Deski pod jego ciężarem zaskrzypiały, dając do zrozumienia, ile lat już minęło od jego ostatniej wizyty.

W kącie dostrzegł siedzącą, niską postać. Mimowolnie uśmiechnął się, ukazując światu nienaturalnie białe zęby.

  - Hawke, widzę, że nie próżnujesz. Kopę lat, co?

W tym momencie dojrzał cały zarys postaci. Krasnolud trzymał napitek w prawej ręce, po czym uniósł go do góry w geście zaproszenia.

Nie zastanawiał się ani przez chwilę, i zaraz siedział twarzą w twarz z dawnym przyjacielem.

  - Trzy zimy to wcale nie tak długo, Varriku. I prosiłem cię, abyś mówił do mnie po imieniu. Czy wszystkie krasnoludy mają takie problemy z pamięcią, czy to ty jesteś takim niefortunnym przypadkiem?

 Jasnowłosy wybuchł gromkim śmiechem, odmładzającym jego zmęczoną twarz.

  - Wybacz, Marian. Taki głupi krasnolud jak ja nie może się równać z takim bohaterem jak ty!

  - Lepiej przyznaj, komu jeszcze nagadałeś tych bzdur? Słyszałem, że sam jak palec pokonałem Arcydemona, nawet nie dobywając miecza!

 I znowu usłyszał  śmiech, który rozświetlił karczmę niczym świeca w najciemniejszej jaskini.  Gestem dłoni przywołał służącą i kazał iść jej po dwa rogi miodu. Gdy złota słodycz pojawiła się na ich stoliku, rzucił jej trzy monety i przysunął jeden z nich w stronę Hawke'a.

  - A cóż mam powiedzieć? Że znów musiałem ratować ci tyłek? Wybacz, ale takie historie się nie sprzedają. Poza tym, spójrz na to z innej strony. Kurtyzany zapewne czekają w kolejce, aby móc cię...

   - Varriku, wystarczy!

Siedzieli i pili miód, jak wtedy, gdy się poznali.

Tymczasem bard śpiewał kolejne pieśni, i choć zdarł już opuszki swoich palców, nie przestawał grać.

"Jesteśmy na zawsze

w łasce

Twojej.

Cesarzowa ognia

panująca w imię

lwa..."

Gdy wzrok powoli słabł, a obrazy zaczęły się zamazywać, dobiegł go z tyłu wrzask jednej  z kobiet. Gwałtownie wstał, przewracając kzesło, i chwiejnym krokiem ruszył w stronę hałasu. Ostry ból przesył jego głowę, szybko zmieniając się w niewielkie  pulsowanie. Schylił się, podniósł przewrócony mebel i opadł na niego z ciężkim westchnieniem. Znowu ktoś przegrał pieniądze.

  - A tak z ciekawości. Znalazłeś już sobie jakąś kobietę? Wiesz, nie chcę się narzucać, ale czytelniczki się niecierpliwią.

  - Wciąż czekam na twą zgodę, Varriku.  Nie znajdziesz lepszej partii ode mnie, a i Bianka nie narzeka.

Uśmiechnął się lekko, następnie podwinął rękawy swojej białej koszuli. Z zamyśleniem obserwował swoją lewą dłoń - pozbawioną trzech palców. Na ten temat krążyły różne historie- głównie za sprawą Varrika. Prawda była taka, jaką ktoś ją sobie zażyczył. W końcu, kogo interesowałaby historia o chłopcu, który nie zauważył pochodni?

Nagle w karczmie zapanowała głucha cisza. W suficie pojawiła się wielka, zielona dziura, która wciągała wszystko, co znajdowało się w pobliżu. Ludzie i stoły zaczęły unosić się w powietrzu, aby zniknąć w głębi wiru.

Następnie zauważył tęczę, która wiła się pod jego stopami, oraz swojego konie, który siedział w miejscu barda, z zawieszoną lutnią na grzbiecie.

Poczuł, jak i on odlatuje z miejsca, aby znaleźć się w środku tajemniczej przepaści, która wciągała go w głąb siebie. Usłyszał tylko jeden głos, pełen współczucia, zdziwienia i strachu.
  - Osz, w mordę.
Stary, dobry Varrik. Zawsze martwił się o bliskich.

 ***
 W pokoju było ciepło. Ogień buchał z kominka, oświetlając pomieszczenie. Powoli otworzył oczy i przetarł czoło wierzchem dłoni. Leżał w łożu cały spocony, a obok niego siedział zatroskany przyjaciel.
  - Na Stwórcę, co się stało? - zapytał schrypniętym głosem.
Krasnolud podskoczył, zmrużył oczy i westchnął głęboko.
  - Zawsze powtarzałem, że masz słaba głowę, Hawke. Miałeś szczęście, inaczej obdarliby cię ze skóry.

Hawke spojrzał przestraszony na jasnowłosego.
  - Kto? Litości, Varriku! Nic nie pamiętam          
                        - A, tacy jedni. Nie martw się, Bianka się nimi zajęła - poklepał swoją kuszę z wyjątkową delikatnością - Wypoczywaj, ja muszę iść. Sam rozumiesz, wzywają mnie.

Czarnowłosy pokiwał głową.
Varrik wstał, chwycił drewniany kubek, który zostawił przy poprzedniej wizycie, i udał się w stronę wrot.
- Varriku?
Odwrócił się i stojąc w progu spojrzał mężczyźnie prosto w oczy.
  - Tak, tak. Nie martw się, nie pisnę słówka.
I wyszedł. Po chwili w komnacie słychać było śmiech. Hawke wiedział, że krasnolud nie utrzyma języka za zębami. Oraz, zapewne opowie, jak w alkoholicznym szale był w stanie stawić czoła - co najmniej - trzystu rosłym mężczyzn.

Mimo to, ten jeden raz w życiu, zupełnie mu to nie przeszkadzało.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkielet Smoka Panda Graphics