Na łące, leżącej tuż za lasem w którym znajdował się obóz, szły dwie postacie. Lutia, jasnowłosa elfka, oraz jej młodszy brat- Nathaniel. Ponieważ matka dziewczyny była czystej krwi Dalijką, postanowiła nazwać dziewczynę Luteija- imieniem szczególnie szanowanym przez jej pobratymców. Jednak z powodu przedziwnej choroby gardła, imię dziewczyny zostało niezrozumiane- i tak narodziła się Lutia.
Z kolei ojciec rodzeństwa pochodził z Fereldenu, gdzie dawniej miała miejsce ostatnia plaga.
Chłopiec delikatnie trzymał się dłoń siostry, rozglądając się i napotykając różne rodzaje roślin, których nigdy dotąd nie widział. Obydwoje ubrani byli w białe i jasnozielone tkaniny.
Elfka rozpuściła swoje złociste włosy, tak, by mogły swobodnie opadać falami na jej plecach. Duże, niebieskie oczy patrzyły z politowaniem na Nathaniela, który właśnie w tej chwili wyjadał gruszki z ich wspólnego koszyka.
- Nathaniel, zostaw to. To nie dla ciebie.
Chłopiec oblizał palce i odwrócił się w stronę siostry.
- Ale ja to znalazłem! Dla kogo więc?
Dziewczyna wyrwała zdobycz z rąk brata i delikatnie, uważając by nie pobrudzić sukienki, uklękła przed nim tak, by mogła spojrzeć mu w oczy.
- Pamiętasz te dobre ciasteczka z jagodami?
Zielonooki zamyślił się, po czym skinął głową.
- W tym roku jest ich mało, więc nazbieraliśmy innych owoców. Mamae chce nam zrobić przyjemność i upiecze nam słodkości.
Uśmiechnęła się, po czym pocałowała malca w czoło. Ten szybko zrozumiał, o czym mówiła jasnowłosa i rozpromienił się.
Wiedział, że to naprawdę dobre ciastka.
***
Przez resztę dnia Kasandra przygotowywała się do podróży. Chciała osobiście zobaczyć ten obóz, o którym poinformowała ją Leliana. Nie mogła tak po prostu spalić wioski - miała pojęcie, ile ofiar poniesie jej niedopatrzenie sprawy.
Razem z komendantem Cullenem spakowali zapasy, różnego rodzaju strawę, odzienie i broń, doglądali konie oraz wysłali agentów, by ruszyli w zwiady w pobliskim mieście.
"Kto wie. Może stwórca się do nas uśmiechnie i podda nam jakiegoś przekonującego szlachcica" - pocieszała się.
***
W podróż wyruszyli przed świtem. Leliana troszczyła się o mapy jak o najdroższy skarb. Nie rozstawała się z nimi, trzymając je w skórzanym pasie dookoła bioder.
Kasandra i Cullen zawzięcie o czymś dyskutowali, co chwila podnosząc głosy i odjeżdżając od rozmówcy.
Mężczyzna dalej nie zgadzał się z poglądami czarnowłosej. Choć w swoim życiu wymordował wielu ludzi, głównie magów, nie potrafił znieść myśli o zaatakowaniu niewinnych, nieuzbrojonych elfów.
Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że miejsce pobytu Venatori nie mogło wziąć się przypadkiem, mimo to, czuł nić sympatii ze spiczastouchymi.
W tym czasie mijali wielki głaz leżący na drodze. Jeździli wydeptaną ścieżką, wzdłuż małego jeziora znajdującego się po prawej stronie. Zimne podmuchy wiatru przypominały
jeźdźcą o porze roku, która niedługo miała ich zaskoczyć. Pożółkłe, w większości opadłe liście szeleściły pod kopytami koni, które wraz z błotem przyklejały się do podkowy. Błyszczące kamyki, znajdujące się na dnie strumienia, wyglądały teraz niczym cenne klejnoty i kryształy, kusząc wędrownych do zgłębienia ich wśród czystej wody potoku.
Rude włosy szpieg- mistrzyni wydawały się niezwykle kontrastować z krajobrazem.
"Jak szkoda, że niedługo nie będzie już czego oglądać" - pomyślała ze smutkiem.
Z rozmyślań wyrwał ją głos Kasandry.
- To już niedaleko. Przygotujcie pochodnie i broń. W razie potrzeby spalimy obóz.
Grupa wojowników posłusznie wykonała polecenie. Teraz w każdej dłoni można było dostrzec błysk stali i kontrastujący mu, zapach spalenizny.
Leliana wyjęła swój łuk i napięła strzałę na cięciwę. Nie miała wątpliwości co do Venatori- w tych sprawach bezgranicznie ufała swoim agentom. Rozejrzała się jeszcze po twarzach żołnierzy. Nigdzie nie dostrzegła Solasa.
"Nic dziwnego. Ma dość przelewania krwi elfów"- pomyślała.
Postanowiła jeszcze raz zerknąć na otaczające ją widoki. Delikatnie przelizała wargi językiem.
"Wielka szkoda"- po czym, wraz z dziesiątkami śmiałków, rzuciła się w głąb lasu.
***
Para jasnowłosych elfów zmierzała w kierunku obozu. Trzymali się za ręce i śpiewali wesołe piosenki. Chłopczyk skakał z miejsca na miejsce, uprzednio najadając się zebranymi owocami. Lutia patrzyła z rozbawieniem na podrygującego brata, i po chwili obydwoje skakali bo zgniło zielonej trawie. Koszyk w ręce dziewczyny pozostał pusty, a jego zawartość znajdowała się w brzuchach rodzeństwa.
"Trudno"- mówiła. "Przyjdziemy tu jutro."
Nagle malec spochmurniał i palcem wskazał na dłoń niebieskookiej.
- Świeci się. Znowu.
Lutia spojrzała z miejsce wskazane przez Nathaniela. Jej znamię w kształcie kotwicy mieniło się jadowicie zieloną barwą. Uniosła wzrok w górę. Wśród chmur można było dostrzec pasma tego samego koloru błyskawic, a spomiędzy nich wielką dziurę.
- Boli cię?
Otworzyła szerzej oczy i odwróciła się w kierunku zaniepokojonego chłopca. Mimowolnie uśmiechnęła się i wzięła go za rękę.
- Nie, już nie. Lepiej wracajmy. Mamae będzie się martwiła.
Nathaniel posłusznie wykonał polecenie, i od tej pory razem, w spokoju wracali do wioski.
Przy wejściu do lasu zatrzymali się. Lutia poczuła nieprzyjemną woń wydobywającą się z głębi. Przymrużyła oczy i zaczęła wciągać powietrze nosem. Po chwili jej twarz zbladła, a koszyczek wypuściła z dłoni. Tępym wzrokiem wpatrywała się w drzewa, zanim dotarło do niej, co się dzieje.
- Straszliwy wilku... Tylko nie to.
Zdławiła szloch i pobiegła w stronę obozu, po drodze krzycząc "zostań tu" do zdezorientowanego chłopca.
Biegła przez las najszybciej jak mogła. Jej chuda i drobna postura ułatwiała przedostanie się przez niskie gałęzie i zwężenia. Z przyzwyczajenia sięgnęła dłońmi tyłu pleców.
"Cholera"- pomyślała "Akurat dzisiaj".
Przypomniała sobie, jak rano zostawiła łuk na swoim posłaniu. Choć matka prosiła ją, aby zabrała ze sobą broń, Lutia tylko przewróciła oczami " Spokojnie, mamae, to niedaleko", po czym ucałowała kobietę w policzek, zabrała koszyk i wraz z Nathanielem opuścili obóz.
Starała się nie stawać na suchych gałęziach, aby napastnicy nie mogli usłyszeć jej kroków. Wbiegła na ścieżkę prowadzącą do wioski, jednak zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, wszystkie namioty płonęły, a elfi wojownicy, z tkwiącymi strzałami w piersiach, leżeli bez ruchu na ziemi, w rzece lub powieszeni na czubkach drzew. W ich martwych oczach nie zobaczyła już tej iskry radości. Niektórzy zostali ich pozbawieni, wpatrując się w dziewczynę pustymi oczodołami. Wydawało jej się, że widzi uśmiechy na ich twarzach. Paskudne, powykrzywiane, wyglądały niczym prawdziwe demony.
Przyłożyła rękę do ust, jakby chciała zapobiec głośnemu krzykowi tkwiącym gdzieś w jej gardle.
Niedaleko dostrzegła czarnowłosą kobietę wydającą rozkazy grupie wojowników. Niewiele myśląc, rzuciła się w ich stronę. Dopiero po chwili poczuła, jak jej policzki płoną. Płakała. Nie przejmując się łzami zaślepiającymi drogę, biegła dalej.
- Mordercy! Zgińcie! Dirthara-ma! Jesteście gorsi od tych przeklętych pomiotów!
Potknęła się o jeden z kamieni i wpadła w błoto. Jej biało-zielona sukienka była podarta, brudna i kleiła się do jej ciała. Z powodu płaczu, jak i zimna, jej twarz była cała czerwona i spuchnięta, a we włosy wplątało się kilka listków. Podniosła głowę, a reszta zapewne do końca życia zapamięta jej krzyk pełen rozpaczy. Znamię na jej dłoni ponownie rozbłysło, a ptaki poderwały się do lotu.
_____________________________________
No, troszkę długo mnie tu nie było ( czyt. bardzo długo ).
W planach miałam zamieścić rozdział na święta, ale cóż... Nie będę kłamać, jestem leniuszkiem :D
Mimo to, mam nadzieję, że spodobał wam się nowy rozdział!
Do zobaczenia!
P.S Pierwszy ONE-SHOT wstawiony. Możecie go przeczytać w zakładce ONE-SHOTY ( kto by się spodziewał... ).
Mien'harel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz